poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Podróż pierwsza: z Olsztyna do Augustowa

Jak się okazało, podróżowanie po Polsce z rowerem nie jest takie łatwe, a tym bardziej nie jest to ułatwiona sprawa jeśli chcemy wybrać się w rejon Warmii i Mazur. Od której strony chciałoby się podróżować można napotkać pewne problemy i opory ze stron różnorakich. Chyba najlepiej byłoby wybrać się autem, zakotwiczyć je gdzieś i odbyć podróż z punktu A do A, zatoczyć koło. Mój plan jednak opierał się na starej zasadzie z A do B.
Pomysł narodził się w trakcie czytania książki Świat na rowerze Marka Beaumonta, którą dostałem w tym roku na urodziny od kumpla. Sposób pisania nie jest może porywający (w końcu to nie pisarz, a rowerzysta), ale jest ciekawa pod innym względem - realizacji założonych celów. Mark zdradza kilkakrotnie, że chciałby eskplorować tereny, którymi podąża, ale ważniejsze jest dla niego słuchanie własnego organizmu i całkowita kontrola nad nim. W trakcie czytania tej książki zadałem sobie pytanie, czy ja też mógłbym tak wsłuchać się się w organizm i  wybrać się rowerem w mniejszą bądź większą podróż. O dziwo rozpocząłem myślenie od tej większej i wyszła całkiem ciekawa trasa na wiosnę 2015. Jednak chciało mi się zrobić coś tu i teraz. Pierwsza myśl - Mazury. Czemu? Nie wiem. Ot tak. A czemu nie? "Kto bogatemu zabroni?" ;)

Dzień 1 
Pociąg: Łódź-Olsztyn
Rower: Olsztyn-Wilkowo

Jeziora długo kazały na siebie czekać - zapiski z podróży

Problemy z pakowaniem. Jak zawsze ten sam scenariusz. Zastanawiałem się czy w ogóle kłaść się spać, przecież o 4:30 miałem być już na dworcu. Jakoś po północy coś mnie tknęło i zadzwoniłem na infolinię PKP by upewnić się czy pociągi, którymi miałem dojechać do Białegostoku będą. Hmm...były, ale okazało się, że nie mogę zabrać roweru do żadnego z nich. Plany legły w gruzach, ale chęci pojechania były nadal. Zmodyfikowałem to co do tej pory miałem w głowie i o godzinie 6:00 wsiadłem do pociągu jadącego do Torunia. Tam przesiadka do Jabłonowa Pomorskiego, gdzie nastąpiła kolejna zmiana pociągu na taki jadący już do Olsztyna. Po drodze nie obyło się bez problemów. W pewnym momencie spaliły się dwa koła wagonu, którym jechałem i pociąg musiał się zatrzymać w polu. W pełnym słońcu, było tego dnia jakieś 30 stopni. W rezultacie tego dotarłem do stolicy Warmii i Mazur z 40 minutowym opóźnieniem. Ale gdy już tam byłem, zjadłem obiad na Starym Mieście, mogłem wyruszyć w trasę. Obrałem kierunek na Kętrzyn. Wyjazd był ciężki, a to głównie za sprawą ilości tirów i braku pobocza, tj. pobocze było, ale ciężko go takim nazwać, nawet ciężko powiedzieć o tym koleiny, były to po prostu asfaltowe pagórki. Z lekcji geografii kojarzyłem ten region z pagórkowatością wywołaną działaniem lodowca kontynentalnego, ale muszę przyznać szczerze, że byłem zaskoczony jak bardzo utrudniło mi to pracę pierwszego dnia. Pokonywanie jednej górki za drugą spowodowało, że po nieprzespanej odpowiednio nocy szybko straciłem werwę i siłę w nogach. Trochę zacząłem się martwić, gdy za moimi plecami powolnie słońce zachodziło, a ja na liczniku nie przekroczyłem jeszcze nawet 50km. Niektóre wzgórza powodowały, że moja prędkość spadało do 8km/h. Kętrzyn wydawał się nieosiągalny tego dnia, ale nadal tam zmierzałem. Podczas pedałowania nie miałem za wiele czasu by siedzieć w internecie i sprawdzić gdzie mógłbym zanocować. Z wielką pomocą pospieszyła Malwina, która przejęła rolę organizatora miejsca na nocleg. Okazało się, że nie jest to takie łatwe z dwóch względów: pokój jednoosobowy, jedna noc. Około godziny 18:00 udało się zaklepać nocleg w Wilkowie, 9km na południe od Kętrzyna. Tam zmierzałem by odpocząć. Uspokojony o tę kwestię spokojnie jechałem i mogłem skupić się na tym co widzę dookoła. I wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że nie minąłem jeszcze żadnego jeziora! Kompletny brak. Jedyne co mijałem to rozległe pola i pracujących na nich rolników podczas żniw oraz wsie opatrzone przepiękną starą zabudową. Na chwilę zatrzymałem się w Reszlu by zwiedzić starówkę i zamek. Następny postój to sanktuarium maryjne w Świętej Lipce. Po tych przerwach cel był tylko jeden: miejsce noclegowe. I znów wspaniałe pagórki, jakże miałem ich już dość. Byłem już zmęczony i lekko poirytowany swoją dyspozycją tego dnia, ale gdy minąłem tablicę Wilkowo moje nerwy zostały ukojone przez świeży zapach suszącego się prania w domostwie po prawej stronie i dzieciaków, które biegły za rowerem krzycząc "dzień dobry panie rowerzysto". Uśmiech z twarzy mi nie schodził. Miejsce gdzie spałem bardzo przyjemne. Miałem całe piętro do swojej dyspozycji. Spałem na poddaszu i położyłem się tak by spoglądać na gwiazdy przez okno w dachu. Położyłem się około 22:30 i nie mogłem zasnąć, ponieważ ktoś postanowił grać na trąbce. Dźwięk niósł się po całej dolinie. Następnego ranka dowiedziałem się od swojego gospodarza, że to proboszcz ćwiczy, rano i wieczorem. Ale wszyscy są już tak przyzwyczajeni, że nikt na to nie zwraca uwagi. A dla mnie było to coś wyjątkowego.

Łącznie 87,07 km w ciągu 4:34:36


w drodze do Reszla

-----------------------------

Dzień 2 
Rower: Wilkowo-Ełk

Najgorszy punkt dnia: widok potrąconego dzika - zapiski z podróży

Pobudka była wcześnie, bo o godzinie 6:27 obudziła mnie burza i deszcz padający mi na twarz. Po zamknięciu okna udało się jednak jeszcze zasnąć. Po przebudzeniu, śniadanie, sprawdzenie mapy i ponowne nasmarowanie pleców, które poprzedniego wieczora bardzo dały o sobie znać. Na trasę wyruszyłem przed 10:00. Kierunek Mrągowo. Mniej więcej dotarcie tam zajęło mi godzinę. Po krótkim odpoczynku, ruszyłem dalej, opuszczając tą country krainę. Niespełna kilka minut później usłyszałem pierwsze oznaki burzy. Zbliżała się bardzo szybko i dogoniła mnie w połowie trasy do Mikołajek. Nie było co uciekać, jak lunęło, zdążyłem jedynie zabezpieczyć sakwy przed zamoknięciem, kiedy to osobiście byłem już cały mokry. Przeczekałem ulewę w lesie - mało rozsądnie, ale uwierzcie mi nic innego dookoła nie było. Burzowe chmury przeszły tek szybko jak się pojawiły. Na szczęście było ciepło i bardzo szybko wyschły mi ciuchy, a woda z droga odparowała. Jeszcze kilkakrotnie na tej trasie łapał mnie deszcz, ale nie były już na tyle gwałtowne bym musiał się zatrzymywać. Dotarłem w do Mikołajek i w końcu zobaczyłem ten mazurski kurort. Miasteczko urokliwe, ale niezwykle przeludnione jak na swoje gabaryty. Tutaj zakotwiczyłem się na dłuższą chwilę. Zjadłem obiad, zrobiłem zapasy, odpocząłem i nabrałem nowych sił. Gdyby nie mała liczba kilometrów na liczniku pewnie bym podjął decyzję o pozostaniu  tam na nocleg.


Mikołajki. Zbliża się kolejna burza

Zaraz za Mikołajkami podjąłem decyzję by przejechać na drugą stronę Śniardwe przez Puszczę Piską. Teraz to wspominam z uśmiechem na twarzy, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Droga kamienista, częściowo brukowana w starym stylu, czasami brak drogi. Dosłownie. Że nie przebiłem dętki na tym odcinku to naprawdę wielkie szczęście przy moim życiowym pechu. Ostre luźne kamienie to nie najlepsze podłoże dla obciążonego roweru, chyba dla żadnego. W połowie puszczy kamienie zanikły, pojawił się żwir i płynąca środkiem drogi rzeczka. Najgorsze fragmenty były gdy droga była całkowicie zalana przez otaczające bagna. Nie wiedziałem jak głębokie były to rowy i co tam tak naprawdę jest. Ale nie mogłem się zbytnio zatrzymywać, ponieważ doskwierały mi komary giganty. Cholery wielkości muchy siadały na mnie w chwili nieuwagi i uwaga były tak duże, że czułem kiedy wgryzały mi się w skórę, a gdy już to uczyniły zwykłe machanie ręką czy nogą nie powodowało, że uciekały. Wbity to zakotwiczony cholernik, robił swoje i nie odpuszczał. Dlatego, gdybym się zatrzymywał przy każdym problemie na trasie prawdopodobnie wykrwawiłbym się. Żartuję oczywiście, ale chyba nigdy nie widziałem tak wielkich komarów. Mało przyjemne. Ani preparaty antymoskito ani olejki waniliowe nie są im straszne. Przydałby się palnik - kolejny żart. 

Wyjechałem z puszczy. W całości

Po opuszczeniu puszczy wiejskimi drogami dotarłem do miejscowości Orzysz, gdzie zaplanowałem szukanie noclegu. Gdy jednak dotarłem do tablicy informującej granicach miasta dostrzegłem jeszcze jedną tabliczkę: miasto partnerskie Zgierz. Pomyślałem sobie wtedy - no chyba nie i tak też uczyniłem. Pojechałem dalej i gdy zobaczyłem na znaku Ełk 28, postanowiłem, że to jest to. Droga była przyjemna i nawet przelotne deszcze mi nie przeszkadzały. Dotarłem tam zaskakująco szybko i po godzinie 18 byłem na miejscu. I tutaj również z nieocenioną pomocą nawigatorki Malwiny znalazłem kwaterę, tuż przy samym jeziorze i deptaku. Wieczorem strój rowerowy zamieniłem na polar i ruszyłem na spacer. Pozwoliłem sobie na piwko w barze - wtedy poczułem, że jestem sam - kiedy nie miałem do kogo otworzyć dzioba, kiedy to przy wszystkich innych stolikach toczyło się wiele niskich lotów konwersacji. Do tej pory o tym nie myślałem, nawet gdy osoby, z którymi rozmawiałem, dziwili się, czemu podróżuję samotnie.

Ełk. Jedyne promienie słońca tego dnia

Łącznie 107,2 km w 6:01:25
-----------------------------

Dzień 3 
Rower: Ełk-Augustów
PKS: Augustów-Warszawa

Fajnie, że można się dogadać ;) - zapiski z podróży


Moja kwaterka w Ełku. Miałem niezły ubaw z pokoju, gdzie jedną ścianą było wielkie lustro.


Przypadek, że tam nocowałem? Nie sądzę


Wyruszyłem wcześniej niż planowałem, ale aura była sprzyjająca a ja wypoczęty. Dobry humor mnie jednak szybko opuścił. Gdy tylko wyjechałem z Ełku zaczął ponownie padać deszcz. Temperatura znacznie spadła, ponieważ chwilami było mi naprawdę zimno. Na trasie do Rajgrodu złapały mnie dwie poważne ulewy. Po jednej z nich musiałem się przebrać, ponieważ było zbyt chłodno by ubranie wyschło w miarę szybko, a w mokrym nie było mi zbyt przyjemnie. Pierwszym dłuższym przystankiem był wspomniany Rajgród. Po nazwie oczekiwałem czegoś innego, chyba, że to przez pogodową aurę, która nie była łaskawa dla mnie tego dnia. Po krótkim odpoczynku postanowiłem, że objadę jezioro Rajgrodzkie i będę podążał na północ następnie odbić na wschód do Augustowa. Było wcześnie, więc mogłem sobie na to pozwolić. Niestety nie trafiłem na zbyt urokliwą okolicę, do tego wciąż padający deszcz powodował zwiększania się poirytowania. A w głowie siedziały mi wciąż słowa mojej mamy: "jesteś pewien, że chcesz jechać w taki upał?". A gdzież on do cholery był wtedy? Droga zawiodła mnie do granicy z jeziorem Necko i sławetną Doliną Rospudy. Tam się jednak nie zapuszczałem, bo marzyłem by już dotrzeć do Augustowa, zjeść obiad i się rozgrzać choć trochę. Bardzo tego potrzebowałem. Godzina była przyzwoita, nawet za wcześniej bym powiedział, więc zanim do miejsca gdzie miałem nocować, wybrałem się na dworzec PKS by załatwić sprawę z podróżą do Warszawy. I tam niespodzianka, schody i dylemat. Pani w kasie nie chciała mi sprzedać biletu twierdząc, że kierowca mnie nie zabierze do autobusu dalekobieżnego z rowerem. Chociaż dzień wcześniej dzwoniłem na infolinię by się upewnić w tej kwestii i otrzymałem pozytywną informację, o ile będą wolne miejsca. Ale Augustów był drugim przystankiem na trasie tego autobusu, więc się oto nie martwiłem. Zastanawiałem się co mam zrobić. Okazało się jednak, że tego dnia przyjedzie jeszcze ostatni jadący do Warszawy. Postanowiłem, że zaczekam na niego i zapytam się jak wygląda sprawa u kierowcy, zanim zapłacę za nocleg i będę czekał w niepewności do kolejnego ranka. Szczerze powiem, że jest to jedyna opcja by się stamtąd wydostać. Czekanie się opłaciło. PKS przyjechał z opóźnieniem, ale było w nim dosłownie kilka osób. Kierowca oznajmił mi, że mają zakaz .... ale możemy się dogadać. Skończyło się tak, że dwóch kierowców dostało w łapę i siedziałem sobie wygodnie w drodze do Warszawy. Miejsce na rower w luku bagażowym się znalazło, nawet nie musiałem nic rozkręcać. Wszystko ułożyło się dobrze, chyba najlepiej jak mogło w tym momencie. Kolejnym dylematem było to co dalej, gdy już dotrę do Warszawy. Będzie to późnowieczorna godzina i pewnie nie złapię nic do Łodzi. Tak też się okazało. Wykonałem dwa telefony. Jeden z prośbą o pomoc w tej kwestii i tutaj się maksymalnie przejechałem, drugi dotyczył przenocowania potrzebującego w stolicy i z otwartymi ramionami przyjęła mnie Tjuu, której jestem bardzo wdzięczny za gościnę. Żoliborz okazał się bardzo przyjemny, a wieczorne rozmowy i chłodnik jeszcze lepsze.
Kasiu bardzo Ci dziękuję!






















Gdzieś na trasie do Rajgrodu


Łącznie: 64,14 km w 4:02:10
-----------------------------

Dzień 4
PKP: Warszawa-Koluszki
Rower: Koluszki-Łódź

Tjuu dziękuję za kanapkę i pomidorka na drogę. Nie mogliśmy razem jechać pociągiem do Łodzi, ponieważ pierwszy, którym mogłem zabrać rower ruszał z Centralnego dopiero o 12:45, dlatego miałem trochę czasu by pozwiedzać rowerowo Warszawę po raz pierwszy. W międzyczasie odwiedziłem polecaną lodziarnię na Hożej, gdzie spróbowałem lodów bazyliowych oraz po raz pierwszy i chyba nie ostatni zjadłem śniadanie w Charlotte. Co prawda średnio pasowałem do towarzystwa w swoim rowerowym stroju, ale co tam. Miejscówka zaliczona. Pociąg powrotny jechał docelowo do Katowic i omijał Łódź. Dlatego musiałem wysiąść wcześniej. A nie ... miałem jeszcze drugą opcję powrotu Waw-Ldz, która miała dwie przesiadki i trwała 5:35. Hmm no nie pokusiłem się oto.
























Ostatnie chwile w Warszawie


Do Łodzi dotarłem w okolicach godziny 15:00. Cały i zdrowy. Przygód trochę było. Kilka lekcji.
Ale najważniejsze, że była satysfakcja. Jeszcze raz serdeczne podziękowania kieruję do Malwiny, która mi bardzo pomogła na trasie oraz Tjuu na nocleg w chwili gdy słyszałem jak niebiosa śpiewają "nie było miejsca dla Ciebie".

Trzymajcie kciuki za wyprawę 2015! Bo po to to wszystko było.
Za jakość zdjęć odpowiada firma Sony, producent smartfona Sony Xperia SP :)

O mnie